Poczułam potrzebę zdrady. Tatry moje ukochane - strasznie zadeptane. Pojadę i do was...
Chciałam oczyścić myśli i miałam potrzebę głuszy...
Pragnęłam na kilka dni uciec z miasta jak najdalej. Chłopcy nie odmówili chociaż trochę widziałam, że czuli "pietra" bo Bieszczady to nie hotel 5*. Surri upewniła mnie, że nie zdechniemy z głodu.
To w drogę!
Bieszczady pokochałam od pierwszego wejrzenia.
Zdjęcia robiłam komórką więc lepsze nie będą :)
Pojechałam śladami miejsc, w których można dobrze zjeść opisane w necie.
Stan na 4 lipca 2015:
większość knajp albo znikła z mapy, albo nie można w nich zjeść wegańsko :(
Pierwszego dnia po długiej drodze wylądowaliśmy w Cisnej w Siekierezadzie.
Niesamowita, kimatyczna, naprawdę w dechę.
Drugiego dnia zszukaliśmy się innych restauracji ale okazało się, że nie przetrwały.
Tak dotarliśmy do Bacówki pod Honem.
W miejscu na końcu świata, gdzie psy dupami szczekają a to jest jeszcze dalej, są dziewczyny, które spowodują, że niemożliwe stanie się dotaszczenie brzucha do domu...
Nie było dla nikogo nic dziwnego w moim pytaniu czy w naleśnikach są jajka?!!! Żaden problem! Naleśniki najlepsze pod słońcem! Błyskawicznie zrobione, bez godzinnego czekania!
Drugiego dnia były naleśniki z jabłkiem.Obłędne! Z cynamonem, kardamonem i czymś tam jeszcze :)
Penne z czosnkiem niedźwiedzim niestety jest z serkiem topionym :(
Ładna, stylowa, góralska. Miła obsługa. Niestety dla weganina tylko pizza jeśli poprosimy bez sera.
Przepraszam, skłamałam, jeszcze jest bardzo dobry czerwony barszczyk bez wkładki. Niestety krokiecik nie dla nas - ni dy rydy :)
Kolejnego dnia obiad zjedliśmy w Bacówce:)
Co mnie pozytywnie zaskoczyło: w małych sklepach w Cisnej dostępne są wszelkie pasztety Sante. Parówki trzeba przywieźć :)
To może jeszcze kilka zdjęć:
goździk skupiony:
macierzanka:
fiołek dacki:
Chata Socjologa:
Widok z okna Bacówki pod Honem: